– Jesteś nicością – oznajmiło Kaśce rodzeństwo z okazji Wielkiego Czwartku. – Tylko gadasz i słychać twój głos, ale nie istniejesz.
Kaśka chciała zaprotestować. Już, już miała użyć tego samego argumentu co zawsze: "Piszę, więc jestem i koniec dyskusji!", ale przypomniała sobie, że przecież to nieprawda, bo akurat wcale nie pisze. Nic. Ani słowa. Troszkę ją to nawet zdziwiło, bo słowa zawsze dotąd pchały się jej pod pióro bez kolejki, wszystkie naraz. A teraz – cisza. Spokój. Bezsłowie. Jakby wszystkie leksemy czekały, aż coś w życiu Kaśki umrze, a potem coś zmartwychwstanie, aż zaistnieje jakaś nowa Kaśka, z którą będzie się dało normalnie porozmawiać. To znaczy taka, która wszystkich słów wysłucha, każde zauważy, doceni i wskaże im właściwe miejsce, niektóre może jeszcze wygładzi, żeby lepiej wyglądały...
Kaśka chciała zaprotestować. Już, już miała użyć tego samego argumentu co zawsze: "Piszę, więc jestem i koniec dyskusji!", ale przypomniała sobie, że przecież to nieprawda, bo akurat wcale nie pisze. Nic. Ani słowa. Troszkę ją to nawet zdziwiło, bo słowa zawsze dotąd pchały się jej pod pióro bez kolejki, wszystkie naraz. A teraz – cisza. Spokój. Bezsłowie. Jakby wszystkie leksemy czekały, aż coś w życiu Kaśki umrze, a potem coś zmartwychwstanie, aż zaistnieje jakaś nowa Kaśka, z którą będzie się dało normalnie porozmawiać. To znaczy taka, która wszystkich słów wysłucha, każde zauważy, doceni i wskaże im właściwe miejsce, niektóre może jeszcze wygładzi, żeby lepiej wyglądały...
Był też drugi, ważniejszy powód, dla którego Kaśka zaniechała swojego zwyczajowego komunikatu. Przypomniała sobie mianowicie, że istnienie nie jest warunkiem koniecznym do rozpoczęcia kariery literackiej. Prościej: nie trzeba wcale istnieć, żeby pisać.
Spójrzmy choćby na przypadek Koźmy Prutkowa, który narodził się tylko za sprawą bujnej wyobraźni hrabiego Aleksieja Tołstoja i jego trzech krewnych, braci Żemczużnikowów. Kalectwo nieegzystencji bynajmniej nie przeszkodziło Prutkowowi w procesie twórczym, do którego owoców należy zaliczyć myśli zawierające pewną głębię ("Jeśli chcesz być szczęśliwym – bądź nim!") lub przynajmniej niesprzeczne ze zdrowym rozsądkiem ("Mądrość, podobnie jak żółwiowa zupa, nie każdemu jest dostępna"). A to już całkiem sporo.
A taki, na przykład, Osjan? Poeta, któremu do tego stopnia nie chciało się zaistnieć (bo i któż przy zdrowych zmysłach chciałby żyć jako średniowiczny celtycki bard?), że do dziś dnia by nie istniał, gdyby nie nieoceniony James Macpherson. Zacny ten człowiek nie tylko opublikował "Pieśni" Osjana, ale nawet sam je napisał w oparciu o stare legendy. Czy nie piękny to przykład poświęcenia się edytora dla dobra artysty?
Podobne szczęście do wydawców miał zresztą inny pieśniarz, wcześniejszy o parę pokoleń. Mowa, rzecz jasna o Homerze, który również nie zadbał o spisanie swoich najlepszych kawałków. Nota bene, niektórzy wielbiciele jego talentu twierdzili, że on także nie istniał, a jego dwa longplaye to kompilacje przebojów autorstwa anonimowych greckich aojdów.
Patriotyzm nakazuje tu wymienić jeszcze jednego nieistniejącego pisarza (wybitnego zresztą i zasługującego na oddzielny artykuł): Bolesława Prusa, złośliwą a twórczo usposobioną narośl na analitycznym umyśle Aleksandra Głowackiego.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do Kaśki, której niebyt zdążył już mocno dokuczyć. Z powodów, których nie chce zdradzić, upiera się przy woli istnienia, cały czas opracowuje też argumenty, którymi mogłaby utwierdzić innych (na przykład rodzeństwo) w przekonaniu, że jednak jest. Dotychczas podała trzy:
1) maluję rzęsy, więc jestem,
2) psuję laptopy, więc jestem,
3) zwalczam herezje, więc jestem.
A taki, na przykład, Osjan? Poeta, któremu do tego stopnia nie chciało się zaistnieć (bo i któż przy zdrowych zmysłach chciałby żyć jako średniowiczny celtycki bard?), że do dziś dnia by nie istniał, gdyby nie nieoceniony James Macpherson. Zacny ten człowiek nie tylko opublikował "Pieśni" Osjana, ale nawet sam je napisał w oparciu o stare legendy. Czy nie piękny to przykład poświęcenia się edytora dla dobra artysty?
Podobne szczęście do wydawców miał zresztą inny pieśniarz, wcześniejszy o parę pokoleń. Mowa, rzecz jasna o Homerze, który również nie zadbał o spisanie swoich najlepszych kawałków. Nota bene, niektórzy wielbiciele jego talentu twierdzili, że on także nie istniał, a jego dwa longplaye to kompilacje przebojów autorstwa anonimowych greckich aojdów.
Patriotyzm nakazuje tu wymienić jeszcze jednego nieistniejącego pisarza (wybitnego zresztą i zasługującego na oddzielny artykuł): Bolesława Prusa, złośliwą a twórczo usposobioną narośl na analitycznym umyśle Aleksandra Głowackiego.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do Kaśki, której niebyt zdążył już mocno dokuczyć. Z powodów, których nie chce zdradzić, upiera się przy woli istnienia, cały czas opracowuje też argumenty, którymi mogłaby utwierdzić innych (na przykład rodzeństwo) w przekonaniu, że jednak jest. Dotychczas podała trzy:
1) maluję rzęsy, więc jestem,
2) psuję laptopy, więc jestem,
3) zwalczam herezje, więc jestem.
Mnie nie przekonała. Sama też nie wygląda na przekonaną, z czego wnioskuję, że byłaby wdzięczna za wszelkie dowody na swe istnienie. Ale, powtarzam jej to w kółko, tak naprawdę te dowody nie mają znaczenia. Dla mnie może sobie spokojnie nie istnieć. Tylko niech pisze.