sobota, 11 października 2014

Jagódka

   Czekałam, aż zapali się zielone. Zerkając sobie z nudów to tu, to tam, wypatrzyłam rodzinę zmierzającą na to samo przejście. Jako pierwsza dotarła w okolice krawężnika mama: ogromna tleniona blondynka ubrana w nieco tylko mniejsze leginsy, klapki i koszulkę z flagą Wielkiej Brytanii. Drugi dodryfował tata: potężny i potężnie łysy. Za nimi jechała rozpędzona latorośl: różowa dziewczyneczka na takiejż hulajnodze. Różowe były też spinki, których mnóstwo powpinano w loki stworzonka. Jednym słowem  rodzina współczesna, zaznajomiona z najnowszymi trendami mody.
   – Jagódko, zatrzymaj się – powiedziała kobieta z pewnym odcieniem stanowczości. – Teraz stoimy i czekamy – tu już dydaktyzm ujawnił się z pełną mocą – bo jest światełko...? No, jakie jest światełko?
   – Celwone – oznajmiła posłusznie mała.
   – Dokładnie. Mamy czerwone światełko i czekamy, a samochodziki mają zielone i jadą.
   Stopień przyswojenia przez dziecko przepisów ruchu drogowego najwyraźniej zadowolił matkę, bo uspokojona, zaczęła się rozglądać po skrzyżowaniu i natychmiast dostrzegła sytuację, na którą jeszcze nie zdążyłam zwrócić uwagi: srebrna toyota wykonała jakiś niepewny manewr i utknęła na dwóch pasach, blokując jednocześnie Szopena i część Okopowej.
   Kobieta stojąca obok mnie cmoknęła z politowaniem i zwróciła się do męża, mówiąc ponad głową różowej istotki:
   – K***a, patrz, jak sobie stanęła, idiotka jedna! Kto takim p***om daje prawo jazdy?!
   Mężczyzna popatrzył, ale komentarza już nie wygłosił, bo światła zmieniły się wreszcie.
   – O, zielone! Jagódko, daj mamusi rączkę! Teraz światełko pozwala nam iść.

     Przeszli i poszli, a mnie nagle zrobiło się przykro. Żal dziewczynki. Ale bardziej jeszcze – jej mamy. To musi być straszne: tak wszystko od wszystkich wiedzieć lepiej.