Czekałam, aż
zapali się zielone. Zerkając sobie z nudów to tu, to tam, wypatrzyłam rodzinę
zmierzającą na to samo przejście. Jako pierwsza dotarła w okolice krawężnika
mama: ogromna tleniona blondynka ubrana w nieco tylko mniejsze leginsy, klapki
i koszulkę z flagą Wielkiej Brytanii. Drugi dodryfował tata: potężny i potężnie
łysy. Za nimi jechała rozpędzona latorośl: różowa dziewczyneczka na takiejż
hulajnodze. Różowe były też spinki, których mnóstwo powpinano w loki
stworzonka. Jednym słowem – rodzina
współczesna, zaznajomiona z najnowszymi trendami mody.
– Jagódko, zatrzymaj się – powiedziała kobieta z pewnym odcieniem stanowczości. – Teraz stoimy i czekamy – tu już dydaktyzm ujawnił się z pełną mocą – bo jest światełko...? No, jakie jest światełko?
– Celwone – oznajmiła posłusznie mała.
– Dokładnie. Mamy czerwone światełko i czekamy, a samochodziki mają zielone i jadą.
Stopień przyswojenia przez dziecko przepisów ruchu drogowego najwyraźniej zadowolił matkę, bo uspokojona, zaczęła się rozglądać po skrzyżowaniu i natychmiast dostrzegła sytuację, na którą jeszcze nie zdążyłam zwrócić uwagi: srebrna toyota wykonała jakiś niepewny manewr i utknęła na dwóch pasach, blokując jednocześnie Szopena i część Okopowej.
Kobieta stojąca obok mnie cmoknęła z politowaniem i zwróciła się do męża, mówiąc ponad głową różowej istotki:
– K***a, patrz, jak sobie stanęła, idiotka jedna! Kto takim p***om daje prawo jazdy?!
Mężczyzna popatrzył, ale komentarza już nie wygłosił, bo światła zmieniły się wreszcie.
– O, zielone! Jagódko, daj mamusi rączkę! Teraz światełko pozwala nam iść.
Przeszli i poszli, a mnie nagle zrobiło się przykro. Żal dziewczynki. Ale bardziej jeszcze – jej mamy. To musi być straszne: tak wszystko od wszystkich wiedzieć lepiej.
– Jagódko, zatrzymaj się – powiedziała kobieta z pewnym odcieniem stanowczości. – Teraz stoimy i czekamy – tu już dydaktyzm ujawnił się z pełną mocą – bo jest światełko...? No, jakie jest światełko?
– Celwone – oznajmiła posłusznie mała.
– Dokładnie. Mamy czerwone światełko i czekamy, a samochodziki mają zielone i jadą.
Stopień przyswojenia przez dziecko przepisów ruchu drogowego najwyraźniej zadowolił matkę, bo uspokojona, zaczęła się rozglądać po skrzyżowaniu i natychmiast dostrzegła sytuację, na którą jeszcze nie zdążyłam zwrócić uwagi: srebrna toyota wykonała jakiś niepewny manewr i utknęła na dwóch pasach, blokując jednocześnie Szopena i część Okopowej.
Kobieta stojąca obok mnie cmoknęła z politowaniem i zwróciła się do męża, mówiąc ponad głową różowej istotki:
– K***a, patrz, jak sobie stanęła, idiotka jedna! Kto takim p***om daje prawo jazdy?!
Mężczyzna popatrzył, ale komentarza już nie wygłosił, bo światła zmieniły się wreszcie.
– O, zielone! Jagódko, daj mamusi rączkę! Teraz światełko pozwala nam iść.
Przeszli i poszli, a mnie nagle zrobiło się przykro. Żal dziewczynki. Ale bardziej jeszcze – jej mamy. To musi być straszne: tak wszystko od wszystkich wiedzieć lepiej.