Z powołaniem jest jak z dzieckiem, które naprawdę potrzebuje twojej opieki. Jeśli nie zareagujesz na pierwszy krzyk, zacznie wrzeszczeć i zanosić się łkaniem. Nie da ci spokoju.
Możesz uciekać. Zatkać uszy, wybiec z domu, zwiać gdziekolwiek, byle dalej. Wsiąść w Joppen na okręt do zmyślonego Tarszisz, którego nikt nigdy nie widział.
Możesz. Tylko prawie na pewno wylądujesz w morzu. Od razu połknie cię jakieś potworne zębate Korpo i w jego wnętrznościach spędzisz trzy dni, długie jak miesiące i lata. Może już wtedy nie będziesz miał siły walczyć, tylko będziesz bezsilnie płakał z tęsknoty za życiem, o którym wiesz, że istnieje, ale którego nie potrafisz sobie zapewnić.
Płacz. Wykorzystaj ten czas. On właśnie po to jest, żebyś mógł zapłakać.
Prędzej czy później stwór dopłynie do celu. I nawet jeśli nie rozpoznasz brzegu, na którym cię wypluje, idę o zakład, że twoje serce pozna i brzeg, i Głos, który ścigał cię przez burzę, fale i ciemności.
Bo, widzisz, nieważne, jak daleko uciekniesz. W końcu zobaczysz, że nie możesz być nikim innym – tylko sobą. Tylko tak możesz być szczęśliwy. Tylko tak znajdziesz miasto, o które chodziło od początku.