czwartek, 16 lutego 2012

Jak zostać polonistą


Obserwowany z zewnątrz, proces stawania się polonistą z krwi i kości, polonistą rozpoznawalnym od pierwszego rzutu oka nie był szczególnie trudny, może tylko nieco uciążliwy. Właściwie polegał na zrujnowaniu swego zdrowia w odpowiedni sposób. Najbardziej popularne były – rzecz jasna – okulary. Nieodłączny atrybut dziesiątek pokoleń intelektualistów, od wieków kojarzony z czytaniem. Większości pracowników Instytutu to wystarczało, ale byli i tacy, którym wrodzony perfekcjonizm nie pozwalał poprzestać na tym minimalnym poziomie. Zresztą okulary nosi całkiem sporo filozofów, a ostatnio także informatyków, co generuje sporą dawkę pomyłek, zwłaszcza wśród nieopierzonych studentów pierwszego roku. Trzeba więc było poszerzyć zakres działań prowadzących do stałych okaleczeń i zniekształceń ciała. W tym konkretnym przypadku chodziło o ciało pedagogiczne, którego marka musiała (tego wymagał drastyczny przyrost kierunków, studentów i samego ciała) stać się widoczna na pierwszy rzut oka. Pewne kwestie nie podlegają dyskusji.

Wśród kadry na naszej Alma Mater zapanował gorączkowy nastrój poszukiwań. Wszyscy chcieli odkryć ten jeden, jedyny sposób na trwałe upośledzenie się w charakterystyczny sposób. Coś, co da studentom do zrozumienia, że mają do czynienia z ludźmi bezgranicznie poświęconymi nauce. Z ludźmi księgi.

Do testowania poszczególnych opcji wyznaczono poszczególnych pracowników dydaktycznych. Kilku zgłosiło się na ochotnika, twierdząc, że mają genetyczne predyspozycje do eksperymentowania z poszczególnymi dolegliwościami. W Instytucie zawrzała praca.

Sporym zainteresowaniem cieszyły się eksperymenty nad dolegliwościami stawów spowodowanymi długotrwałym sporządzaniem notatek w zimnych salach Biblioteki Uniwersyteckiej. Wiele osób zdradzało zaciekawienie schorzeniami kręgosłupa (łatwiej zgarbić się nad książką niż kupować nowe szkła do okularów); zaniechano jednak prac nad pylicą płuc, uznając ją słusznie za dolegliwość zbyt często kojarzoną z nauczaniem podstawowym. Co do innych problemów układu oddechowego, stwierdzono, że celuje w nich katedra staropolan, co dało się łatwo wytłumaczyć przy uwzględnieniu częstotliwości ich kontaktów z kurzem stuleci zawierającym niezbadane głębie grzybów, zarazków, drobnoustrojów i innych zjawisk, dla których pulmunologia nie wymyśliła jeszcze odpowiednio groźnie brzmiących nazw.

Większym powodzeniem cieszyły się guzki śpiewacze, dopóki ktoś przytomnie nie zauważył, że raczej nie mogą być uznane za wizytówkę polonistyki, bo trudno je dostrzec bez specjalistycznego sprzętu i szeroko otwartych ust nosiciela. Polipy zostały zdyskwalifikowane z podobnych przyczyn (a także ze względu na fakt, że u nikogo z pracowników nie stwierdzono śladu polipów, co przypisywano bardziej zdrowemu rozsądkowi tych ostatnich niż odporności pierwszych).

Sekcja do spraw badań nad metabolizmem rozpadła się szybko na dwie kategorie wagowe, po czym okazało się, że chorobliwie chudzi poloniści są w zdecydowanej mniejszości w stosunku do otyłych kolegów. Odkrycie to doprowadziło do przełomu w pracach instytutu, stwierdzono bowiem, że wśród otyłych prym wiodą badacze romantyzmu i językoznawcy. Propozycja przebadania zdrowia psychicznego wywołała awanturę, w następstwie której Instytut znalazł się pod stałą opieką wykwalifikowanego specjalisty z wieloletnią praktyką na licznych placówkach w Polsce i za granicą. Po kilkunastu tygodniach psychiatra uciekł na Karaiby zostawiając jednak – ku ogromnej radości dyrektora Instytutu – pełną dokumentację, która stała się podwaliną śmiałej teorii o wpływie konkretnej sfery badań naukowych na zdrowie psychiczne. Notatki i nagrania psychiatry pozwoliły umożliwiły wyciągnięcie rozlicznych wniosków, z których przedstawimy tylko kilka najciekawszych:

1. Nerwicowe zajadanie się „romantyków” i językoznawców ma różne podłoża. Pierwsi jedzą dlatego, że nikt nie rozumie bohaterów, z którymi się utożsamiają, drudzy – gdyż nikt nie rozumie ich artykułów.

2. Udostępnianie językoznawcom-normatywistom literatury współczesnej, zwłaszcza zaś blogów, należy uznać za szczególnie okrutną torturę.

3. Odmienne stany świadomości wywołane różnymi (najczęściej płynnymi) środkami chemicznymi bynajmniej nie utrudniają edytorom pracy, wręcz przeciwnie, usprawniają ich percepcję i uaktywniają niespożytą energię oraz kreatywność. Zresztą abstynencja edytorów jest wykluczona, bo uniemożliwiłaby im porozumienie ze składaczami.

4. Stany lękowe dręczące specjalistów od gramatyki historycznej można złagodzić przez odcięcie ich od Internetu i zapewnienie nieograniczonego dostępu do nagrań w językach wschodniosłowiańskich.

5. Można wyciągnąć filozofię z teoretyka literatury, ale nie można wyciągnąć teoretyka z filozofii.

Ostatnia konstatacja nie jest do końca oczywista i zrozumiała, ale nikt nie podjął się dalszych badań nad teoretykami, a próby podjęcia z psychiatrą dialogu na ich temat kończyły się fiaskiem.




Wszystkie te rewelacje i wiele innych danych zdobyłam, rzecz jasna, podstępem. Jako studentka nie powinnam mieć dostępu do wyników badań, jednak nieposkromiona miłość do jednej z katedr zmusiła mnie do zapewnienia sobie w niej miejsca. Zresztą zawsze chciałam zostać polonistką z krwi i kości. Włamałam się więc do domowego komputera (co nie było łatwe, gdyż mój brat zmienił hasło) a następnie do konta pocztowego mojego taty-wykładowcy (co było dużo prostsze, ponieważ mając kłopoty z pamięcią, udostępnił hasło wszystkim domownikom) i wykradłam przesłane do wszystkich pracowników wyniki badań. A potem zostało już tylko wcielić mój plan w życie.

Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale grunt, to mieć motywację (miałam) i odpowiednie podejście (j.w.). Nie dopuszczam do siebie myśli o porażce.

Podstawowy wymóg okularnictwa spełniam od dwunastego roku życia. Od dnia, kiedy pokazali mi alfabet czytałam i czytałam, a wada wzroku rosła jak grzyby po deszczu. Sporym krokiem naprzód miał się okazać atak próżności, który na pierwszym roku studiów zmusił mnie do zarzucenia korekcji wady przy pomocy szkieł. Nieustanne wysilanie oczu doprowadziło do znakomitych efektów. Przeprowadzane przeze mnie regularnie testy wykazały, że rozpoznaję coraz mniej znajomych twarzy, o numery autobusów muszę pytać staruszki, zaś czytając, zostawiam na papierze ślady tuszu do rzęs.

 Wypracowanie sobie choroby stawów nie było trudne. Chyba mam szczególne predyspozycje w tym zakresie i o reumatyzm nie musiałam długo walczyć. Spanie na kamiennej posadzce udało mi się w tym krótkim czasie nawet polubić. Niejaką trudność sprawiło mi natomiast rujnowanie swojej – zawsze dotąd niezłej – kondycji. Całkowite zaniechanie jakiegokolwiek sportu nie było przyjemne, ale w końcu udało mi się osiągnąć upragniony stopień zardzewienia: dostaję zadyszki przy wchodzeniu na pierwsze piętro. Od trzech lat ślęczę nad starodrukami, nadwyrężając kręgosłup (siedemnastowieczne Biblie potrafią być okrutnie ciężkie!) i wdychając różne roztocza, których nie pochłonął ogień kontrreformacji. Płuca jeszcze się bronią, ale oddychać coraz ciężej, więc liczę na spektakularne efekty w ciągu kolejnych paru semestrów.

Zanim zapoznałam się z wynikami badań, próbowałam się objadać podczas lektury (nawet nie wiecie, jak ciężko przemycić do czytelni tabliczkę czekolady i paczkę Cini Minis), ale w końcu zrozumiałam, że otyłość zarezerwowana jest dla pracowników innych katedr. Od tego czasu systematycznie chudnę i jestem coraz bliżej celu.

Zdarzają się upadki. Bywa, że zapomnę się i przed czytaniem nie zdejmę okularów. Czasem – trudno walczyć z atawizmami – podbiegnę parędziesiąt metrów, żeby złapać autobus albo zielone światło. I ostatnio, wstyd się przyznać, poszłam na spacer na świeżym powietrzu. Ciężko jest podporządkować całe życie jednej idei, ale staram się jak mogę i wierzę, że kiedyś w końcu stanę się prawdziwym, autentycznym, rozpoznawalnym od razu polonistą.




P.S. Myślicie, że zapisanie się na studia doktoranckie też mogłoby się przydać?


3 komentarze:

  1. Muahaha... Kupiłaś mnie już chyba "trwałym upośledzeniem się w charakterystyczny sposób". Zapowiada się ciekawie i oczywiście czekam na obiecane zbrodnie

    OdpowiedzUsuń
  2. "Można wyciągnąć filozofię z teoretyka literatury, ale nie można wyciągnąć teoretyka z filozofii." - Ja, ja rozumiem tę konstatację! Skoro psychiatra zajmujący się teoretykami literatury odmawia współpracy, proponuję inną procedurę badawczą: znajdźcie jakiegoś filozofa, który zajmie się teoretykami, i przepytajcie psychiatrę, który zajmie się tym filozofem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ago, słowo honoru, zbrodnią zajmę się jak się wreszcie pogoda popsuje, coby się zwłoki nie zaśmierdły.
    Wilczku, jesteś moim idolem. Ale kiedyś jeszcze znajdę jakąś konstatację, której nawet Ty nie zrozumiesz. ;)

    OdpowiedzUsuń