Moje pogodne rozmyślania nad potencjalnym pięknem istot ludzkich przerwał telefon od E. Zadzwoniła, bo musiała opowiedzieć komuś swój dzisiejszy sen. Padło na mnie, bo podobno umiem słuchać (i mam telefon we właściwej sieci).
– Śniła mi się wojna – w głowie E. słychać było zmęczenie. – Wiesz, że ja nienawidzę przemocy. Sama myśl o walce mnie przeraża. Chciałam się obudzić i udało się w końcu, ale chwilę przedtem "źli" zaczęli wygrywać. Siedziałam na łóżku, trzęsłam się i myślałam, że muszę tam wrócić. Do tego snu. Bo jeśli nie wrócę, to "dobrzy" już nigdy nie będą mogli tej wojny wygrać. Bo ona jest tylko w mojej głowie. Zasnęłam. Znowu gruzy i bomby. Bandy strzelających ludzi. Nie pamiętam, co robiłam, ale dobrzy zaczęli wreszcie zwyciężać. Pomyślałam, że już teraz wszystko potoczy się we właściwym kierunku, więc mogę obudzić się już na serio. I wtedy okazało się, że "dobrzy" są takimi samymi draniami jak "źli". Wszyscy walczyli o to samo, o jakieś własne, małe, brudne sprawy. Obudziłam się i pomyślałam sobie, że nieważne, kto ostatecznie wygra, ja i tak przegrałam.
Porozmawiałam z nią jeszcze przez chwilę o sprawach nie własnych, za to wielkich i czystych, żeby uwierzyła, że w ogóle takie są i nie poddała się atakowi pesymizmu, a potem pobiegłam na zajęcia, myśląc dwutorowo.
Po pierwsze – o samej E. O tym, że wróciła do zburzonego miasta po to tylko, żeby dać swojej podświadomości szansę na naprawienie kawałka świata, choćby wyśnionego. O tym, że czasem trzeba sporo siły, żeby zmierzyć się z własnym umysłem.
Po drugie – o dwóch walczących armiach i o tym, jak trudno dokonać podziału na dobrych i złych. Takie rozróżnienia są przecież niemożliwe i powinny być zakazane. A jednak żyjemy w tych kategoriach, tak dzielimy ludzi. Stajemy po jednej albo po drugiej stronie i próbujemy ustawiać wokół siebie innych. Tak, jakbyśmy to my decydowali o tym, kto jest dobry, a kto zły.
Już miałam zapomnieć o sprawie, kiedy zatrzymała mnie myśl, że może faktycznie tak właśnie jest. Że może naprawdę decydujemy sami. Może źli to po prostu ludzie, których przestaliśmy rozumieć, dla których nie znajdujemy już usprawiedliwień. A przecież czasem, kiedy przyjrzeć się z bliska jakiemuś "złemu", okazuje się, że jest zły, bo cierpiał zbyt mocno i zapomniał, jak być dobrym. I takiego człowieka umiemy pokochać wbrew wszystkiemu, bo rozumiemy, że on inaczej nie może. Że nie potrafi. I chyba to jest jedyny sposób, żeby móc kogoś kochać tak, jak trzeba.
Wieczorem przyszedł SMS od E. "W człowieku naprawdę jest wszystko. A jeśli nawet nie, to wszystko może w nim być. I, wiesz, dobry zły nie jest zły".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz