niedziela, 24 lutego 2013

Non vitae, sed scholae

   – Niby mam jeszcze piętnaście dni, ale mówię ci, nie zamierzam nawet do tego zajrzeć. W ogóle to ja już nie wiem, po co mi ta olimpiada. Wiesz, co można dostać? Indeks na jakieś studia humanistyczne. To co, pójdę na polonistykę czy na historię? Bez sensu. A na prawo nie można wygrać. To ja mam to gdzieś, nie zamierzam na to czasu marnować. I jeszcze on mi najpierw mówi, że nie muszę tego umieć, a potem chce mnie z tego odpytywać. Szóstki mi i tak wariat nie postawi. W ogóle nie wiadomo, czy chociaż piątkę będę miała. To chyba bym była głupia, gdybym się tego uczyła. Zresztą tego wszystkiego i tak nie ma w podręczniku.
   – Jak masz odpowiadać o stanie wojennym, to przecież ja ci mogę opowiedzieć, jak było.
   – Nie chcę! Ty to widziałaś na własne oczy, to jeszcze cię to interesuje. A jak ja tego w ogóle nie pamiętam, to po co mam się tego uczyć? Przyda mi się to do czegoś? Mam to gdzieś, naprawdę. I jeszcze się mnie czepił ten idiota!

   Po trzech przystankach obie – matka i córka – wysiadają z autobusu, a ja jadę dalej, przekonana coraz bardziej, że nie rozumiem świata. Seneka rozumiał go lepiej.

2 komentarze:

  1. Cóż, jeśli Ty tak twierdzisz, to na pewno masz rację. Ale to jedno zdanie o szkole mu wyszło. ;)

    OdpowiedzUsuń