czwartek, 2 stycznia 2014

Z życia "cioci"

   Trudno znaleźć dobrą opiekunkę do dziecka...
Ale jeszcze trudniej znaleźć dobre dziecko.
Andrzej Mleczko

   
   Bywa fajnie. To już wiecie z poprzedniego wpisu (Ja to mam fajnie).
   Bywa absorbująco, wyczerpująco i czasożerczo. To z tego – między innymi – powodu minęło tyle czasu od pojawienia się tu jakiejś treści. Ot, codzienność. Zajęcie, które miało być tymczasowym, nabrało nagle pełnoetatowości, a ilość telefonów od ufnych matek gotowych powierzyć mi dzieci każe się zastanowić, czy przypadkiem wszystkie niańki w tym mieście nie wyemigrowały do Pakistanu aby podjąć pracę jako prząśniczki (tylko po co?!)
   Kiedy myślę o mamach moich podopiecznych, zdumiewa mnie często ich niepohamowany odruch dzielenia się. Wydaje mi się czasem, że wspaniałe te kobiety równie chętnie dzielą się ze mną, jak i mną. Mnie udostępniają na pewien czas swoje małe biegające i umorusane szczęścia, zaś innym mamom przekazują mój numer telefonu. Pierwsza okoliczność jest wspaniała i to za każdym razem z innego powodu (jak już będę na emeryturze, napiszę o tym całą książkę). Druga jest rewelacyjna, bo im więcej dzieci mam pod opieką, tym łatwiej zapomnieć o leżących odłogiem studiach, o redagowaniu listów motywacyjnych i innych nudnych rzeczach, które zazwyczaj robią dorośli.


   Czas mija, matki dzwonią, wycieram nosy, śpiewam piosenki, rysuję kraby i żyrafy. Jeszcze nigdy nie nauczyłam się na pamięć tylu wierszy, w czym akurat nie ma mojej zasługi. Każdy by się nauczył, gdyby miał pod ręką młodocianego dyktatora żądającego pięciuset powtórzeń Małpy w kąpieli w ciągu dnia. Powtarzam, przyswajam i dziękuję niebiosom, że pacholę ma przynajmniej dobry gust. Jakoś tak niezmiennie wolę Fredrę od Jachowicza... I za to jeszcze dziękuję – niebiosa mrugają porozumiewawczo – że w ogóle ta dziecina lubi książki. A zdarzają się dzieci, które nie lubią. Trudno mi to znieść, więc czasem przemycam im skrawki literatury podstępem, mimochodem albo ukradkiem. Ewentualnie cichcem i milczkiem, ale to rzadziej.
   Bo czytanie jest super. Tak bardzo super, że może nawet życie uratować.
   Nie wierzycie? Lepiej uwierzcie.


   Bywa i tak:
   – Czytaj, bo cię zabiję! – mówi niepokojąco stanowczy i zupełnie beznamiętny głos tuż nad twoim prawym uchem. Czujesz, jak po plecach przebiega ci dreszcz. Nie masz wyboru. Po prostu czytasz. Czytasz, jak nigdy jeszcze: z pasją i zaangażowaniem, odgrywając każdego bohatera inaczej, naśladując odgłosy przyrody, wypowiadając wyraźnie każdą sylabę, akcentując starannie wszystkie paroksytona i jeszcze staranniej – proparoksytona. Czytasz głośno i dobitnie z pełną świadomością, że oto udało się właśnie uniknąć nagłej śmierci z rąk dwuletniej podopiecznej o twarzy amorka i lokach w kolorze blond.

13 komentarzy:

  1. Fajnie, że znów napisałaś. Dużo szczęścia w nowym roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. =) I wzajemnie, wszystkiego dobrego życzę. Jak najwięcej dobrych rzeczy do czytania. ;)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to "usunięty"? A ja się właśnie zbieram, żeby odpisać... =/

      Usuń
    2. A to ja się z chęcią zbiorę, żeby odczytać...

      Usuń
    3. Fajny to był komentarz, szkoda, że go już nie widać, ale na szczęście w procesie odpowiadania przepisałam parę fraz, które szczególnie mocno odbiły mi się od czaszki. ;)
      Mniej więcej tak to wygląda. =)
      Ad. punktu "Miejsce pracy" – to jeden z najpiękniejszych aspektów. Ciągle mnożą mi się te światy. I co chwilę trafiam na furtki do tajemniczego ogrodu, który uważałam za zamknięty od lat: do świata własnego dzieciństwa. Wracam teraz do niego po odpowiedzi, po wspomnienia, po wzory, po Mary Poppins, Narnię, Słonia z budki z gazetami, po przyjaciół, z którymi teraz zaprzyjaźniam podopiecznych. To zawsze zdumiewa, jak szybko i chętnie dzieci zarażają się sympatią do tych najbardziej sympatycznych fikcji.
      "swoje emocje zatrudniona ponosi na własnych koszt" – to fakt. I to, dodam, zarówno emocje negatywne, jak i pozytywne. Trudno się rozstać z dziećmi, które się pokochało, a które odchodzą ze żłobka. Ale – myślę sobie na marginesie – przecież i od rodzonych matek dzieci każdego dnia odchodzą coraz bardziej w dorosłość. Czyż nie?
      "Przeglądanie siebie w małej istocie przez pryzmat nieskażonego brudem patrzenia na świat". To szczególnie cenne. Zdarzają się takie dni, kiedy tylko rozmowa z maluśkim wolnym Narnijczykiem pozwala wierzyć, że świat nie rozpadnie się zaraz w grzmotach błyskawic, huku ognia i ryku trąby ostatecznej, że jest jeszcze na tym kończącym się świecie odrobina dobra, która potrafi ryczeć głośniej od trąb, ale posiada też unikalną zdolność ogrzewania dorosłego serca ciepłymi łapkami.

      Nie sposób opisać wszystkich aspektów tego przedziwnego zawodu w jednym krótkim tekście, więc pewnie (nolens volens) będę musiała dopisać kolejne, ale obiecuję, nie utknę w tym zagadnieniu na zawsze. ;)

      Usuń
  3. Ów komentarz usunięty został przez głupotę wyrażoną lękiem.
    Furtka tajemniczego ogrodu, gdzie jej szukać, jak tam dotrzeć czy warto wejść…
    Czasem to furtka ogrodu strachu wyparta przez człowieka metrykalnie niestety dorosłego, jednak wspominana dorosłość niesie za sobą pozytywne aspekty i moc sprawczą do tego, aby się mylić, ponosić konsekwencję, dojrzewać, brać odpowiedzialność być złudnie Panem swojego jestestwa, ale i o dziwo naprawiać, bo dorosłym przystoi ta czynność. I skoro braki w diecie można uzupełniać odpowiednią suplementacją, braki w nauce uzupełniać wieczorowo zaocznie czy eksternistycznie to oficjalnie składam formalny wniosek do tego świata, aby muc uzupełnić ten stracony czas… Dzieciństwo, jako suplement uczuć przeżywać go teraz zaocznie, bo i kto nam kazał dorosnąć, kto nam kazał dojrzewać zmagać się, dążyć i być! Bez tego „małego” fundamentu. Jednak człowiek przyodziany w te wszystkie doświadczenia dorosłości - niespełnione oczekiwania, zranienia, rozczarowania nie widzi lub nie mieści się w tą furtkę tajemniczego ogrodu a jak tam zajrzy to nie wypada gdyż dorosłym trzeba być a i bądźmy jak już trzeba, ale przeżyjmy zaocznie, wieczorowo czy eksternistycznie ten nas czas poprzez czytanie…
    Nolens volens…, Zatem Świegocie naczytany proszę pisz, czyn emocje słowem, pędzlem liter maluj barwny świat fikcji, pozwól czytać w sposób dający tą suplementacje. Pisząc kłam prawdą i prawdą kłamstwo głoś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobne lęki nie są mi obce,dlatego doskonale Cię, Desygnacie, rozumiem, a i idea zaocznego uzupełniania dzieciństwa wygląda kusząco. Choć przecież, kiedy cofam się pamięcią te paręnaście (czy ile tam jeszcze) lat wstecz, wiem, że nie był to czas pozbawiony "niespełnionych oczekiwań, zranień, rozczarowań"; więcej nawet: to dziecięca (nad)wrażliwość sprawiała, że tak trudno było je znieść, że przy każdej doznanej przykrości świat rozpadał się na kawałki. Czy to nie szczęśliwe zrządzenie losu, że rosnąc i dorastając, nabieramy dystansu do własnych słabości? Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że tak właśnie jest. W przeciwnym razie czekałaby nas ponura dorosłość i zgorzkniała starość. A ten pomysł wcale mi się nie podoba...
    Dziękuję za ostatni akapit. Zamierzam kłamać tak długo, jak długo będę zdolna posługiwać się klawiaturą. Albo przynajmniej ołówkiem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Drobna korekta jeden wyraz a jak wiele zmienia - głupota. W całej "głupocie" tego komentarza... Głupotę jego da się i odczuć bez umiejscowienia tego słowa w powyższym komentarzu jednak proszę osoby czytające o przyjęcie korekty i podczas czytania wstawienie go we wskazanym miejscu. Panno Świegot wyśmienicie się Pannę czyta ! zatem pisz no Panna częściej !

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytając Twoją odpowiedź staje mi przed oczyma Twój tekst z 20 maja 2013 roku, swoją drogą, jak że realistyczny nie personalnie a sytuacyjnie. Ale wracając do spraw bieżących nie daje mi spokoju myśli Twoje stwierdzenie a mianowicie Czy to nie szczęśliwe zrządzenie losu, że rosnąc i dorastając, nabieramy dystansu do własnych słabości? I tu pojawia mi się teoria spiskowa czy aby te słabości mniej odczuwalne są przez realne nabieranie dystansu czy przez otrzymywane, wyszukiwane stwarzane czynniki tłumiące chęć ich odczuwania, skutecznie je zagłuszamy tym, co nam daje słodkość a nie syci i karmi. I nie jest to próba zdemaskowania spiskowca w postaci szarlotki z lodami, czy czekoladek z nadzieniem karmelowym, bo takowe powinny zostać uznane za ósmy cud świata, a raczej zdemaskowanie nas, skrzętnie zamiatających pewne fakty pod dywan historii i odkrywając je jedynie wtedy, gdy jest to nam na rękę w sytuacji, gdy chcemy się wytłumaczyć Ja? Taka/taki nie jestem zobacz, dlaczego tak postąpiłam/postąpiłem śmiało odchylając dywan… A może by tak zerwać dywan i krzyknąć tak było, ale po coś, tak jest ale to jest Moje i dziś daje mi szanse, aby dziś było takie abyśmy nie powiedzieli kiedyś, cholera z tą ponurą dorosłością i zgorzkniałą starością to jednak prawda. Ale jak to pisał klasyk, lecz choćby przyszło tysiąc atletów i przeczytało tysiąc hamletów i każdy nie wiem jak się natężał, to nie udźwignął taki to ciężar. W całej głupocie tego komentarza przychodzi jednak coś, co sprawia, że da się! Pozostając przy tematyce kolejowej podróżni do dystansu akceptacji poprzez szczęście, pociąg pośpieszny Zacheusz z dzieciństwa do dorosłości odjedzie z peronu pierwszego, A co to to, co to to, kto to tak pcha? To ON !

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest w tym komentarzu tyle wątków, do których chciałabym nawiązać, że chyba zacznę Ci, Desygnacie, odpowiadać w kolejnych postach. =) Tyle tu nitek, za które chciałoby sie pociągnąć! Chwilowo cierpię na makabryczny niedoczas, ale niedługo powinnam znaleźć więcej czasu i dotknąć przynajmniej paru spraw, o których piszesz. Ale jedno pytanie muszę zadać, bo mnie podgryza od środka. Czemu Zacheusz? Czy dlatego, że odważył się "zerwać dywan i krzyknąć tak było, ale po coś, tak jest ale to jest Moje"? Czy dlatego, że trzeba być bardzo dojrzałym, żeby zachować się aż tak dziecinie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Komentarz pod tym wpisem czyniłem po przeczytaniu wielu tekstów z Twojego bloga stąd owa wielowątkowość, bo przeczytane teksty dotykały różnych płaszczyzn i jak się okazało również zakamarków mojej pamięci i narządów odpowiedzialnych za odbiór i przeżywanie emocji. Bardzo podoba mi się Twoja interpretacja nazewnictwa pociągu Zacheusz w mojej interpretacji chodzi o to, aby to dziś uczynić! a PKP kojarzy się z licznymi opóźnieniami a jak to było w jego przypadku …Zacheuszu zejdź prędko albowiem trzeba bym dziś wszedł do Twego domu… i takim sposobem …dzisiaj zbawienie weszło do Tego domu… Przepraszam również za totalne odejście od wątku i wchodzenie w różne alejki, ale Twe pisane słowo cenne jest i chęć odbioru jego spore.

    OdpowiedzUsuń