poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Co powiedział Jonasz do ryby

   Lublin, maj 2016


    Za oknem rozpościera się wielka czerń. To dlatego, że moje okno wychodzi na ślepą ścianę sąsiedniej kamienicy. Ludzi widać stąd rzadko. Parę dni temu zaglądał do mnie księżyc w oszałamiającej pełni. Dziś tylko złotooki stukają brzuchami w szybę. Nie wpuszczam ich, bo zimno. Bo myślę. Bo piszę. Bo cokolwiek. Bo siedzę we wnętrzu wielkiej ryby i powoli, litera po literze, przypominam sobie słowa psalmów.
    Gałązka głogu przyniesiona z niedzielnego spaceru przypomina mi o tym, że na zewnątrz jest cały zachwycający świat, że majowe powietrze jest słodkie od zapachu ostatnich bzów, konwalii i kasztanowców. Że każdy kwiat jest nieskończenie piękny. Że potem umiera. A ponieważ wiesz, że zwiędnie, chcesz go zachować. Chłoniesz jego piękno, zaciągasz się zapachem, zanurzasz twarz w kwitnących gałęziach. Jak to jest? Jakby świadomość śmierci popychała cię w stronę miłości życia...

     Ryba kaszle i krztusi się. Czy to już? Dopływamy?
    Gorączkowo próbuję sobie przypomnieć coś z czasów na zewnątrz. Jak to było? Jak to jest? Jak będzie? Czy jeszcze umiem pływać? Jak podczas wstrząsu ocalić coś tak kruchego, jak powołanie?
    Moja złota rybo, klatko z kości i ścięgien - już dość. Za długo mnie nosisz.

    Uchylam okno i słyszę szum wiatru.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz