Rozżalenie i wściekłość przygnały mnie do jednego z najspokojniejszych miejsc w mieście. Stare mury odbijają szmer modlitw, czasem słychać westchnienie albo odgłos kroków. Siedzę w ławce, czując, jak powoli opuszcza mnie zdenerwowanie. W końcu uspokajam się na tyle, żeby się rozejrzeć. I zauważam ją dopiero, kiedy stoi tuż przy mnie.
Jest taka drobniutka i krucha w jasnym płaszczu i kapelusiku. Spod ronda patrzą zdumiewająco błękitne oczy. Kiedy chwyta mnie za łokieć, okazuje się, że pierwsze wrażenie było błędne. Dłonie ma bardzo silne; czuję jej cienkie palce zaciśnięte mocno na mojej skórze.
– Kochana moja – szepce – będziesz się tu jeszcze przez chwilę modlić, prawda?
Potwierdzam, bo innego wyjścia przecież nie mam.
– To słuchaj, najdroższa, ja tu zostawię na chwilę swoją torebkę, żeby jej nie nosić niepotrzebnie.
Zapewniam, że będę strzegła powierzonego mi mienia i mały jasny stateczek odpływa w stronę bocznej nawy.
Pojawia się po pewnym czasie, ale nie wraca na swoje miejsce; idzie wzdłuż ściany i zagląda bezradnie do każdej ławki, jakby czegoś szukała. Zaczepiam ją i wskazuję torebkę leżącą bezpiecznie tam, gdzie została położona. Właścicielka rozpromienia się radośnie.
– O, dziękuję ci, moja złota. Widzisz, ja już mam sklerozę, nie pamiętam, gdzie co zostawiłam. Matka Najświętsza powiedziała mi ostatnio, że mnie niedługo zabierze. A ja jej na to: "Mamusiu kochana, jak to? Przecież planowałam co najmniej sto dwa lata!" No, ale chyba nie ma wyjścia, trzeba się zbierać...
Błogosławi mnie jeszcze na pożegnanie i wraca do swojego różańca, a ja wychodzę przed kościół. Przez dłuższą chwilę gapię się na biel pokrywającą ulice. Wiem doskonale, że tuż pod warstwą śniegu leży to samo co zawsze szare błoto inkrustowane gdzieniegdzie okruchami butelek i niedopałkami. Wiem też, że to nie jest idealny świat, że nie zamieszkują go idealni ludzie. I nawet to miasto, które tak bezrozumnie kocham, nie jest doskonałe. Wiem, że wszędzie wokół i w moim własnym sercu te same słabości, głupota, nieufność, lęk przed drugim człowiekiem, zawiść, gniew. Ale nawet zaplątana w te wszystkie sznurki czekam na nadejście nowej, przemienionej rzeczywistości. I wiem, że ona nadejdzie. Choćbym się miała wcześniej zestarzeć tak bardzo, że moja pamięć będzie przechowywała już tylko objawienia Maryjne.
Podnoszę głowę i widzę gwiazdę, która zatrzymała się nad tym miejscem.
Ładne.
OdpowiedzUsuńHa! ja też tyle chciałam napisać, że ładne, ale nie wypada dublować...Więc cóż - prosta, klarowna forma i co najlepsze transparentna! Nawet mi zimnem lubelskim zawiało.Lubię jakoś szczególnie to zdanie o zaplątaniu w sznurki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam adwentowo wciąż jeszcze z Axis Mundi.
Po pierwsze: dziękuję serdecznie. =)
OdpowiedzUsuńPo drugie: pozdrawiam również. =)
Po trzecie: przypominam, że Axis Mundi mamy też w Lublinie, bo a) żył tu Horowitz; b) mnóstwo tu ludzi dobrej woli; c) sprzedają tu najlepsze cebularze we wszechświecie. ;)