Minął przełom dwóch lat, które wyglądają, jakby się od siebie nie tylko odłamały, ale i odcięły przy pomocy jakiegoś bardzo ostrego narzędzia. Bardziej już się nie mogą różnić i chyba za to je lubię.
W mediach powoli cichną podsumowania – bo przecież trzeba było wybrać człowieka roku, żenadę roku i premiera roku (czy jakoś tak) – i przepowiednie na rok następny czyli ten, co to się był zaczął dwa tygodnie temu. W rozmowach ludzi wokół też pobrzmiewają jeszcze echa tego przełamania. Moje ucho wychwytuje znajome frazy: "w zeszłym roku o tej porze", "rok temu", "zobaczymy za rok", "w przyszłym roku to dopiero będzie sylwester".
Co do mnie, na ogół wolę żyć w teraźniejszości niż zaprzątać sobie głowę bilansowaniem albo opracowywaniem prognoz. Ale bywa i tak, że trafi się jakieś zajęcie, które angażuje tylko ręce, a myślom pozwala hasać po różnych pastwiskach. Takie na przykład przemeblowywanie, które samo w sobie jest jak porządkowanie myśli pod czaszką i dodatkowo temu porządkowaniu sprzyja. Bo jeśli przypomni mi się coś wyjątkowo podłego, mogę od razu wyładować nadmiar energii, żonglując biurkiem albo trzaskając wściekle szufladami.
Mumford i Synowie przygrywają skoczne skoczności, meble fruwają po pokoju, a ja zerkam ostrożnie wstecz. Bo – myślę sobie – co może mi grozić? Na co dzień jestem tak obrzydliwie szczęśliwa, że aż mi czasem wstyd. Mam problemy, oczywiście, że tak. Kto ich dziś nie ma? Ale problemy są po to, żeby nie było nudno. A szczęście działa jak impregnat. I już nawet te nieprzyjemne części historii nie zabijają, bo przecież nie doprowadziły do żadnej katastrofy. Biorę to wszystko pod uwagę i patrzę. Na możliwości, które się przez te naście miesięcy pootwierały. Na twarze ludzi, którzy mieli w tym jakiś udział. Na furtki, które ktoś (ja? Niektóre chyba faktycznie ja) zatrzasnął. Na ścieżki, po których zabroniłam sobie błądzić, bo z daleka widać było, że na drzewach larwy, nie owoce.
Zazwyczaj udaje się skończyć oba przemeblowania (to pod czaszką i to rzeczywiste) jednocześnie, ale nie dziś. Może dlatego, że to nowy pokój i jeszcze nie zdążyłam go zabałaganić i zapchać gratami. A może dlatego, że coś zostało nierozwiązane. Jakieś pytanie? Pretensja czy wyrzut? Jakaś niedomknięta furtka? Rozglądam się wokół – jest. Kołysze się na zawiasach i irytująco poskrzypuje, ale wystarczy wyciągnąć rękę i popchnąć ją delikatnie, żeby zamknęła się na zawsze.
Już.
Tak samo jest z pracą w ogrodzie, człowiek niby grządki plewi, a tak naprawdę z głowy chwasty rwie. Uprawia jerzyny, a przy okazji jakiejś takiej kultury nabywa... fizycznej.
OdpowiedzUsuńAle to nie na Twoim osiedlu. A na moim... Boże uchowaj. Tu mogę sobie pójść po piwo w szary dzień albo, gdy święto, stypendium jakie, to po wódkę.
Jakby bardzo skrzypiało, mogę naoliwić te drzwi. Nie mam daleko.
Dziś rozkręciłem i odkamieniłem dwa krany, dlatego tak leję wodę. Ładnie ścieka.
Już.
OdpowiedzUsuńLuc, nie narzekaj, nasze okolice są piękne, ciche i spokojne (powtarzam to sobie do znudzenia, niedługo może nawet uwierzę). Oliwić nie trzeba, bo zamknięte na amen, ale zajrzeć zawsze możesz. Jutro/pojutrze prawdopodobnie upiekę jakieś ciastka. Degustator zawsze się przyda. :)
OdpowiedzUsuń