czwartek, 10 maja 2012

Nie na temat

   Wybuchła wiosna i nagle wszyscy chcą rozmawiać tylko o miłości. Jakby coś w nich wstąpiło, albo jakby zabrakło innych zabawnych spraw do obgadania. Gdyby jeszcze chodziło o miłość do starych filmów ("Arsenic and Old Lace" z Carym Grantem, coś pięknego!), świętą miłość kochanej Ojczyzny czy nawet miłość macierzyńską! Ale nie. Nagle 80% moich rozmówców przestaje reagować na poruszane dotychczas zagadnienia, za to staje się miłośnikami (nomen omen) nieszczęsnej kwestii relacji damsko-męskich, które w dodatku wszyscy niemiłosiernie sobie komplikują. Na domiar złego okazuje się, że temat ów przesiąka podstępnie do dyskusji pierwotnie z nim nie związanych. To, że większość plotek o znajomych oscyluje wokół historii ich związków jest zupełnie normalne. Ale kiedy poważne rozważania o wartości literackiej "Quo vadis" zamieniają się niepostrzeżenie w zażartą debatę nt. uczuć Akte do Nerona i Ligii do Winicjusza... cóż, wtedy wiadomo, że coś się dzieje. Na przykład kwiecień. Albo maj.
   Mnie osobiście wspomniana tematyka szalenie bawi (skutek uboczny używania zdrowego rozsądku), ale też pomalutku zaczyna męczyć, jak każda zabawa przeciągana ponad miarę (inny skutek uboczny tego samego). Ćwiczę się jednak w cnocie cierpliwości, pamiętając, że za moment sesja egzaminacyjna otrzeźwi część moich ulubionych interlokutorów. Poza tym czasem zdarza się usłyszeć jakąś opinię dojrzałą lub pogląd roztropny. A czasem coś zupełnie nietypowego, jak konkluzje I.
   I. próbuje wycofać się ze znajomości, która – jej zdaniem – nabiera niepokojącej głębi. Właściwie podjęła już decyzję, ale twierdzi, że chce to sobie jeszcze opowiedzieć na głos, żeby się przekonać jak to brzmi (baby tak mają). Słucham więc i podrzucam kontrargumenty jak rasowy advocatus diaboli. Nie na wiele się to zdaje, bo I. chyba ma rację, związku z tego nie będzie. Fakt, rozmawia im się dobrze, synapsy aż obojgu trzeszczą od błyskotliwych uwag, nawet spora część poglądów im się zgadza, ale I. jakoś nie umie mu zaufać. Zaimponowała mu raz a dobrze i teraz on jest olśniony, a ona zmęczona tym, że ciągle stanowi dla niego wsparcie. A przecież sama potrzebuje wsparcia. Tylko teraz już nie umie wyjść z roli, którą sobie narzuciła.
   – No, czekaj – przerywam, bo w końcu od tego jestem – ale mówiłaś, że go kochasz.
   – Bo kocham – wzrusza ramionami – tylko chyba nie aż tak, jak myślałam. Albo zbyt głupio. Wiesz, w nim jest jakaś...
   – Jakaś co? – dopytuję, widząc, że się zawiesiła.
   – Jakaś ciemność. Nie umiem tego inaczej nazwać. Coś, co mnie przeraża. Problemy, których nie udźwignę.
   – Jesteś pewna? Możesz się z nim przecież przyjaźnić...
   – Nie mogę – kręci głową. – On chce czego innego niż ja. A nadziei nie będę mu dawać, bo to by było nieuczciwe.
   Milczę, bo co więcej można powiedzieć? Jest dorosła. Wie, o co jej chodzi. Zna swoje ograniczenia. I stara się być uczciwa, a to sporo, jak na przedstawicielkę pokolenia, które uczyło się odpowiedzialności reagując na piski Tamagotchi. Już więcej nie pytam, czy jest pewna. Jest. Ale – jakby chciała to potwierdzić – dodaje jeszcze jedno zdanie, które zaskakuje mnie zupełnie:
   – Wiesz, nawet gdyby to miała być jedyna miłość w moim życiu, cieszę się, że przydarzy się komuś innemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz