piątek, 24 sierpnia 2012

UWAGA! KRASNOLUD!

   Krasnoludy potrafią być cholernie niebezpieczne. Udostępnisz takiemu zabawkę – zażąda flamastrów. Dasz mu flamastry – wymaluje siebie i młodego od stóp do głów i poprosi o młotek. Dostanie młotek i natychmiast skłoni szybę w drzwiach do odkrycia, że właściwie zawsze wolała leżeć w kawałkach na podłodze.
   Śmierci szyby możesz uniknąć, jeśli wraz z młotkiem podsuniesz krasnoludowi garść orzechów. To go uszczęśliwi. Na trochę.
   – Będę je jozbijał! – oznajmia krasnolud i faktycznie jozbija przez następny kwadrans. Młot łomocze, skorupkowe rykoszety fruną przez powietrze, a młody nie nadąża z pożeraniem orzechów preparowanych przez krasnoluda. I jest fajnie, dopóki jakiś dorosły nudziarz nie wdepnie w skorupki albo nie zatęskni za ciszą. Jak wdepnie i zatęskni, następuje odbieranie młotka, a zaraz potem płacz i zgrzytanie zębów, które ustają dopiero wtedy, kiedy w polu widzenia pojawi się jakiś ciekawy zamiennik skrzynki z narzędziami.
   Krasnoludy potrafią też być podstępnie sympatyczne. Podłazi toto do człowieka i proponuje:
   – Opowiedz, jak tata był mały.
   Masz teraz dwa wyjścia, jak przy rzucie monetą. Możesz opowiedzieć źle. Za krótko. Bez stopniowania napięcia. Możesz ominąć połowę historyjki, którą przecież krasnolud i tak zna na pamięć. Możesz. Ale nic na tym nie skorzystasz.
   – Ale ty głupia jesteś, ciociu – stwierdzi krasnolud i szlag trafi trzy lata mozolnego budowania autorytetu.
   Więc opowiadasz dobrze. Ze wszystkimi szczegółami. Wyliczając, w co był ubrany wujek, kiedy wpadł do jeziora (choć przecież nie możesz tego pamiętać po dwudziestu latach) i starając się zademonstrować, jak głośno płakała ciocia, kiedy dziadek z babcią gdzieś wychodzili (to akurat świetnie pamiętasz, ale nie możesz wiernie powtórzyć, bo tutejsi mieszkańcy jakoś szybko wzywają policję). Naprawdę dobrze opowiadasz. Ale to i tak nic nie da. Bo kiedy tylko powiesz ostatnie słowo, krasnolud uśmiechnie się szeroko i wyda komendę:
   – Jeszcze jaz!
   A potem jeszcze... i jeszcze... Po piątym powtórzeniu historyjki krasnolud zaczyna chichotać. Po ośmiu zanosi się od śmiechu i ledwo udaje mu się wydusić kolejny rozkaz. Ale udaje się, więc siedzisz i cierpliwie opowiadasz, dopóki mu się ta zabawa nie znudzi albo nie znajdzie kolejnej ofiary.
   Niektórzy twierdzą, że jest jeszcze jedno wyjście: od razu powiedzieć krasnoludowi, że dopadła cię amnezja i żadnych więcej historyjek nie będzie (niby można, jeśli człowiek woli tłumaczyć krasnoludowi, czym jest amnezja), albo po prostu mu odmówić bez podawania przyczyn. Ci, którzy tak myślą, z pewnością spędzili większość życia z dala od krasnoludów i niewiele o nich wiedzą. Gdyby było inaczej, wiedzieliby, że nie sposób "po prostu odmówić" czegoś krasnoludowi. Pal licho młot i topór bojowy, pal licho ewentualny ryk (wbrew czarnej legendzie krasnoludy ryczą rzadko), ale nie sposób przejść obojętnie obok krasnoludziego zawodu. Stokroć lepiej jest spędzić dzień (albo i trzy dni) majując, wykjejając, jisując i wkjęcając śjubki. I – oczywiście – opowiadając historyjki. Pardon, histojijki.
   Zasmucić krasnoluda? To przecież gorsze niż zabić drozda.

niedziela, 19 sierpnia 2012

0Rh+

   Podświadomość zawsze marzyła o tym, żeby mieć pod opieką sangwinika albo przynajmniej sangwiniczkę. Niestety, była tylko małą, smutną podświadomością niezrównoważonej istoty, która od blisko trzech dekad nie mogła się zdecydować na żaden z czterech temperamentów. Co gorsza, istota czyli właścicielka podświadomości, czyli Kaśka, całkowicie lekceważyła wszelkie psychologiczne klasyfikacje. Testy osobowości wypełniała co prawda często, ale fałszowała chyba jeszcze częściej. Może dlatego nie wierzyła w ich wyniki. Może dlatego nie ufała też podświadomości, która fanatycznie wielbiła testy, enneagramy, poradniki i kursy samodoskonalenia. A w dodatku chciała awansować.
   Szansa pojawiła się, kiedy Kaśka natrafiła w jakiejś książce na informację, że sangwinicy miewają "sny o rzeczach krwawych albo rzeczach przyjemnych". Rzecz jasna, nawet nie zwróciła na to uwagi. Nie zauważyła, że obok wyczytanej ciekawostki przycupnęła jej podświadomość, zdecydowana chwycić się brzytwy, ale postawić na swoim.
   Na początkowe, nieagresywne sugestie podświadomości Kaśka zareagowała z właściwym sobie brakiem rozsądku, stanowczo odmawiając uznania się za sangwinika. Co więcej, wyszydziła sam pomysł i nazwała go bzdurnym. Najwyraźniej nie mieściło jej się w małej pre-sangwinicznej główce, że można śnić na przemian o rzeczach krwawych i przyjemnych (nie będąc jednocześnie lokatorem pokoiku wykładanego gąbką).
   Podświadomość nie dawała za wygraną.
   – Przydałoby ci się przecież więcej optymizmu – kusiła. – I może trochę więcej energii zamiast tego twojego wiecznego spokoju. Więcej życia!
   – Spadaj – mruknęła właścicielka, wracając do lektury. A podświadomość trafił szlag. Prosiła, groziła, oszukiwała. Wybuchnęła nawet płaczem. Wszystko na nic. Osiągnęła tylko tyle, że poirytowana Kaśka stłukła ją po mordzie i poszła spać.
   Przyśniło jej się, że spaceruje po galerii z jakimś chłopakiem. Nie zapamiętała jego twarzy. Zwróciła za to uwagę na wystawę pięknych czarno-białych zdjęć. Bijący z każdej pracy spokój urzekał. Urzekł jednak chyba tylko Kaśkę, bo jej towarzysz zaczął nagle tłuc ogromne antyramy. Patrzyła zaskoczona, jak frunący przez powietrze kawałek szkła kroi jej rękę.
   Była sama w wielkiej łazience zawieszonej tymi samymi zdjęciami. Krew na lustrach, krew na zdjęciach, krew na podłodze. Krew na białym bandażu, z którego próbowała zrobić opatrunek. Biel, czerń. Czerwień. Krew.
   Wyszła z łazienki i trafiła w sam środek wernisażu otwierającego wystawę. Po drugiej stronie pomieszczenia wypatrzyła znajomego malarza. Puścił do niej oko i uśmiechnął się. Przemówienia trwały krótko. Jedzenie podawano dobre. Wino jeszcze lepsze. Rozmowy toczyły się na wysokim poziomie i rzadko z niego spadały. Kaśka musiała stwierdzić, że sytuacja jest przyjemna.
   I wtedy się obudziła. Jako świeżo upieczony sangwinik, do bólu świadomy tego, że jest sangwinikiem.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Rozsypało się – niech leży

   Podobno wszystko w życiu jest po coś.
   Czasem potrafię w to wierzyć. Układam wspomnienia, porządkuję, nawlekam na długie sznurki. Wygląda pięknie. Patrzę sobie z bliska, aż w końcu zaczynam zauważać w tych paciorkach czasu wzór. I już wiem: tamte dwa lata były po to, żeby przestać się jeżyć, żeby zdobyć przyjaciela.  Podróż sprzed paru miesięcy – żebym zobaczyła, że nie jestem sama. Te trzy dni – żeby się przekonać, że nie miałam racji. Bywa, że rozumiem nawet to, na co zazwyczaj trudno mi jest patrzeć bez znieczulenia. Tamten wieczór, którego nienawidzę, choć przecież wiem, że musiał się przydarzyć.
   Więc czasem widzę w tym porządek, ład, plan, rownowagę, sens. A czasem tylko niepojęte piękno – i to mi wystarcza.
   Są i inne dni. Dłonie drżą bez powodu, nitka rwie się bez ostrzeżenia, a igła bez litości kaleczy palce do krwi. Kawałki mojej historii rozsypują się po całej podłodze. Zbieram je bez przekonania, ale nie widzę już żadnej prawidłowości, żadnych reguł, już nawet nic ciekawego. Znów nic do siebie nie pasuje, kolory drażnią wzrok, kształty nic nie znaczą. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia, przestaję rozumieć nawet własne decyzje, których przed chwilą byłam pewna.
   Wtedy wiem, że jedyna rozsądna rzecz, jaka jest do zrobienia, to pozbierać wszystko, zapakować, owinąć folią i schować gdzieś głęboko. I nie ruszać, dopóki zły czas nie minie.
   Zresztą czy naprawdę muszę wszystko rozumieć? Czy muszę od razu widzieć cel każdego wydarzenia i sens każdej znajomości? Szukanie sensu potrafi zmęczyć, więc po cichu cieszę się z tych rozsypanych dni bez ładu i składu. Chowam wspomnienia, wyłączam pamięć i odpoczywam. Może te dni właśnie po to są.
   Podobno wszystko w życiu jest po coś.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Nie krzycz, ja wszystko słyszę.

   Piątkowy wieczór.  Połowa osiedla grilluje. Ogniska należą już do rzadkości, normą niezmienną od lat jest za to młodzież płci obojga przesiadująca na szlabanie pod lasem. Ochotnicze warty wystawiane są co tydzień o tej samej porze, jeśli tylko pogoda jest sprzyjająca. Co tydzień o tej samej porze las rozbrzmiewa krzykiem istot ludzkich, który z racji mieszkania w pobliżu słyszę mimo – a czasem i wbrew – woli. Spotkania polegają na sukcesywnym opróżnianiu przyniesionych uprzednio naczyń szklanych i metalowych. Toważyszą temu zażarte dyskusje na tematy prywatne ("Ciebie, Mariuszek, to już całkiem po...liło!"), społeczne ("Wszyscy ci politycy to s...syny!") i etyczne ("Ja się cieszę, że tą robotę dostałem. Jak zarabiam pieniądze, to wreszcie kraść nie muszę"). Stałym punktem są też streszczenia kolejnych odcinków serialu "Kto Ile Ostatnio Wypił I Czym To Się Skończyło". Czasem młodzież przestaje krzyczeć do siebie nawzajem i dla odmiany wydziera się przez telefony do zaniepokojonych rodziców, których raczej to nie uspokaja ("Mamo, wrzuć na luz! Mówię ci, nie jestem pijana, jestem tylko podcięta").
   Mam znajomego, który ze wzruszającą regularnością pyta mnie, czy nie mam  poczucia, że zmarnowałam sobie młodość, siedząc w książkach zamiast się bawić. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się nad tym na serio zastanowić i poważnie odpowiedzieć. Bo przecież, na dobrą sprawę, bawię się świetnie. Tylko – inaczej niż ci ze szlabanu. Czy faktycznie coś na tym tracę? A może świat coś traci? Może rzeczywiście ktoś tego nieszczęsnego szlabanu musi pilnować, ale przecież nie ja! Ja się do tego nie nadaję, nie umiałabym poważnie podejść do tak istotnego zadania.
   Siedzę w półmroku, na skraju kręgu światła. Przypatruję się ciemnościom, które rozciągają się poza tym kręgiem i wznoszę ciche toasty za powodzenie tych wszystkich, którzy pilnują szlabanów rozsianych po całym świecie. Nie zazdroszczę im. Próbuję ich nie oceniać, choć czasem trudno im współczuć. Nie będę ich pouczać. Nie będę z nimi walczyć. Chcę po prostu żyć po swojemu.
   Siedzę na swoim balkonie. Słyszę ich krzyki. Ale słyszę też odległy szum usypiającego powoli miasta, stukot pociągu, cykanie świerszczy, brzęk naczyń i sztućców wewnątrz domu. Słyszę swój oddech, zupełnie spokojny. I czuję – wdzięczność. A kiedy krzyczysz, słyszysz tylko swój własny krzyk.