O moją
mizerną duszę próbowały ostatnio walczyć trzy nowe kulty religijne: czciciele
dobra, piękna i prawdy.
Kapłan wyznawców dobra odwiedził moją rodzinę w domu. Wygłosił
porywające kazanie, rozpalił ogień, odprawił rytuał, zaprosił nas do spożycia
uczty i zaproponował kupno zestawu garnków za drobną kwotę pięciu tysięcy
jednostek monetarnych pozostających w obiegu w naszej najdroższej Ojczyźnie.
Widząc nasze zmieszanie, wskazał dogodną możliwość rozłożenia płatności na 36
rat, które po zsumowaniu wyniosą raptem 8 tysięcy wspomnianych wyżej jednostek.
Na dyskusję czcicieli (czy raczej czcicielek) piękna natrafiłam
przypadkiem w Internecie. Za pośrednictwem tego bezkonkurencyjnego medium
zamówić można rekwizyt niezbędny każdemu wiernemu (czy raczej każdej wiernej),
a mianowicie szczotkę, której używanie zapewnia włosy niewiarygodnej wprost
urody. Rola sieci nie kończy się na tym. Dzięki niej można także zapoznać się z
hymnami sławiącymi skuteczność wspomnianej szczotki, a nawet obejrzeć filmy
dokumentujące rytuał czesania.
Wyznawców prawdy mijam ostatnio coraz częściej na uczelni i w
środkach komunikacji zbiorowej. Są to z reguły wyciszone jednostki, ze
skupieniem kontemplujące zawartość czytników wyposażonych w wyświetlacze z
e-papieru. W świecie rzeczywistym wyglądają jak asceci, ale poszukując
bliższych informacji na ich temat, przekonałam się, że fora internetowe
przepełnione są zapisami ich zażartych dysput teologicznych i
światopoglądowych.
Wspólny element łączący te nowe wyznania to fakt, że nawrócenie na
któreś z nich przekształca wszystko. Całe życie po prostu. „A czy nie jest to
cechą każdej zmiany konfesji?” – można by zapytać. Sama zadawałam takie pytania
i nawet odpowiadałam twierdząco. Bo cóż może zmienić komplet garów, nowe
zgrzebło czy elektroniczny bajerek do czytania? A jednak.
Nawet nie przypuszczałam, jak wielką rewolucję może pociągnąć za
sobą zainwestowanie banalnej kwoty 5-8 tysięcy w stal nierdzewną. I dalej bym
nie przypuszczała, gdyby nie wspomniany wcześniej misjonarz. Zacny ten człowiek
z podziwu godną cierpliwością wytłumaczył zgromadzeniu, że używanie oferowanych
przez niego naczyń wiązać się musi z całkowitą zmianą przyzwyczajeń, ale
korzyści z tego płynące z pewnością warte są wyrzeczeń. Z sali padło nieśmiałe
zapytanie, cóż to za wyrzeczenia, więc czcigodny gość pospieszył z
wyjaśnieniem, że nie o wielkie ofiary tu chodzi, tylko o drobiazgi. Ot, tyle,
żeby odtąd nie dodawać do gotowania/smażenia/pieczenia tłuszczu, wody ani
przypraw. Bo nie trzeba. W warzywach i mięsie jest tyle płynów, tłuszczu i
soli, że tylko byśmy niepotrzebnie psuli pożywienie, a garnki są zamykane tak szczelnie,
że żadna molekuła smakowitości się pod pokrywką nie przeciśnie i nie umknie. W
dodatku w wyniku takiego gotowania/smażenia/pieczenia otrzymamy potrawę
nietłustą (więc zdrową) i absolutnie pod żadnym pozorem nierakotwórczą (no,
chyba, że producent produktów czymś je spaprał. Ale to już nie garnków wina,
prawda?) Oraz smakującą za każdym razem tak samo. Co więcej, garnki zadbają nie
tylko o nasze zdrowie, ale i portfele (tak, jakbyśmy mieli jakieś), bo
pożywienie, nie tracąc wody podczas gotowania, nie będzie się kurczyć. I więcej
go zostanie do zjedzenia. Wysłuchawszy tego pouczenia stwierdziliśmy zgodnie,
że jego propozycja to nie tylko nowe garnki, ale i nowa kuchnia, i nowe życie,
i wszystko nowe.
Bogatsza o to doświadczenie postanowiłam dowiedzieć się, czy i
używanie odpowiedniej szczotki może być równie rewolucyjne. Wyznawczynie
stwierdziły zgodnie, że tak właśnie będzie. Jeśli tylko okażę gotowość zmiany
podejścia do czesania, efekty zaskoczą mnie z pewnością. Nauczona
doświadczeniem poprosiłam o doprecyzowanie frazy „zmiana podejścia” i
dowiedziałam się, że oznacza to kilka drobiażdżków. Po pierwsze, szczotkę
podczas czesania trzeba trzymać w odpowiedni sposób (niektórym trudno się do
tego przyzwyczaić, bo urządzenie podobno raczej głaszcze niż czesze i na
rozplątanie włosów potrzeba więcej czasu). Po drugie, nie wolno jej odkładać
byle gdzie i byle jak, bo ząbki są miękkie i mogą się odkształcić. Po trzecie,
trzeba polubić to, że podczas używania szczotka piszczy. Wytrwali czesacze mogą
jednak liczyć na to, że ich włosy będą wyczesane dokładnie i bezboleśnie, zaś w
dalszej perspektywie – wolne od rozdwojonych końcówek.
Czcicieli prawdy już nawet nie próbowałam podpuszczać, tylko od
razu poprosiłam o pełną naukę dla konwertyty in
spe. Powiedziano mi, że e-czytanie jest prawdziwym przewrotem i jeśli raz
go spróbuję, nigdy nie będę chciała powrotu do tradycyjnego modelu lektury. O
ile, rzecz jasna, pogodzę się z kilkoma drobnymi poświęceniami… Westchnęłam
ciężko i poprosiłam o listę ofiar, które należy składać. Rozmówca zapewnił, że
o wielkich wyrzeczeniach nie ma mowy, ale wyznawcy muszą być przygotowani na
konwertowanie plików do formatów, które czytnik akceptuje, czy zapewnianie
sobie dobrego oświetlenia, bo ekran takiego cudeńka nie świeci. Za to przestaną
mnie wreszcie ograniczać metry kwadratowe, na których trzeba upychać książki i
już zawsze będę mogła mieć pod ręką całą bibliotekę zamiast jednego lekkiego
tomiku. No, i prawda, cała prawda objawiona w pismach wszystkich czasów zmieści
się teraz w mojej kieszeni.
Jeszcze jedną wspólną cechą nowych wyznań jest wyjątkowa
zaborczość bóstw i ich przywiązanie do jednej korporacji, która upoważniona
jest do reprezentowania ich interesów i dostarczania narzędzi rytualnych. Z
tego, jak sądzę, wynika charakterystyczna niechęć nowinkarzy do używania
wszelkich podróbek. Naczynia firmy Y nie są jedynymi tego typu dostępnymi na
rynku. Super Szczotka (na forach nazywana pieszczotliwie SS) znalazła następcę
w postaci Czesadła. Czytniki sprzedawane są też przez podmioty zupełnie inne
niż firma J. Opinie wiernych o tych produktach są jednak zazwyczaj negatywne.
Nic dziwnego. W końcu nie po to wydajemy pięć pensji na posąg bożka, żeby
chwalić sąsiada, który za podobną figurkę zapłacił trzy razy mniej. Prawda?
Miałam w planach dalszą, bardziej wnikliwą analizę sztuczek, do
jakich uciekają się przywódcy nieznanych dotąd religii, aby kaptować neofitów,
ale redakcja nadsyła kolejne ponaglenia i chyba czas kończyć. Miałam także w
pięknych, pełnych mocy słowach wyrazić swe przywiązanie do tradycji i
deklarację niezłomnego trwania w postawie konserwatywnej, a później z pasją
kontrreformacyjnego kaznodziei potępić w czambuł nowinkarzy i ich kacerskie
wynalazki, ale chyba nie zdążę, bo pan z firmy kurierskiej dzwoni do drzwi.
Pewnie przywiózł czytnik...
Niech dobro i piękno będą z wami! Prawdę rezerwuję dla siebie.